
„Panie i Panowie, załoga Rajdu Lajkonika pokonała już 3000 km!”- taką wiadomość otrzymaliśmy w pierwszej internetowej relacji młodych globtroterów, którzy 8 sierpnia wystartowali maluchami w daleką podróż z Wieliczki do Mongolii. 3 sierpnia na Rynku Górnym odbyła się uroczysta odprawa śmiałków połączona z krótką prelekcją na temat niekonwencjonalnych podróży w odległe zakątki świata. Rajd Lajkonika został wsparty finansowo przez Gminę Wieliczka, a jego uczestnicy zostali wyposażeni w materiały promujące solne miasto.
A oto fragmenty relacji nadesłanej przez uczestników Rajdu Lajkonika:
„08.08 ruszyliśmy w końcu na wschód! Na przejściu w Medyce stanęliśmy ok. 8:30 rano by cztery godzinki później wjechać swobodnie na terytorium Ukrainy. Po dosłownie 20 minutach jazdy pomarańczowego maluszka zatrzymał pan policjant i poinformował kierującego nim Rafała że poruszał się z prędkością 60km/h po terenie z ograniczeniem do 30. W podzięce za udzielenie tak cennej informacji przyjął dar z Polski w wysokości 20USD i powiedział żeby do Lwowa już się nie przejmować jego kolegami po fachu. Reszta dnia upłynęła pod znakiem nadrabiania straconego czasu i pokonywania trasy. Minęliśmy Lwów, i kierując się w stronę Kijowa jechaliśmy dopóki nie zastał nas zmrok. Pierwszy obóz rozbiliśmy w przypadkowo odkrytym w lesie nieopodal szosy ośrodku wczasowym dla ukraińskich dzieci. Zapaliliśmy ognisko i dzieliliśmy się refleksjami na temat przeżytego dnia.(...)”
„Kolejnego dnia wstaliśmy skoro świt, zatarliśmy ślady naszej nocnej obecności w ośrodku i w towarzystwie siąpiącego deszczu wyruszyliśmy w dalszą trasę.(...) Ciekawostką jest to że mijani po drodze polscy kierowcy widząc jadące w szpalerze 4 maluchy mówią „o to pewnie te co do Mongolii jadą” i życzą nam szerokiej drogi ;)
O godzinie 16 wjechaliśmy do Kijowa, zrobiliśmy króciutki objazd miasta, kilka fotek i lecimy dalej na Charków. Nocleg w przydrożnym lesie, pyszna kolacja w postaci kaszy i mięsa ugotowanych nad ogniskiem.
Pobudka, śniadanie i znów na trasie. Na 1060 kilometrze od startu pierwsza akcja z majsterkowaniem przy maluchach.
Biały maluch Czusa i Marcina nie podołał kilogramom załadowanym na pokład i zadecydowaliśmy że trzeba założyć nowe sprężyny zawieszenia. Po zmianie znaczna poprawa, jedziemy dalej (...)”
„Na noc dojeżdżamy do Charkowa, robimy karkołomny POM /powolny objazd miasta/ pomiędzy tysiącem wysepek, dziur, kolein, krawężników i innych niebezpieczeństw czyhających aby znienacka uszkodzić nasze maluszki i wyjeżdżamy na obwodnice miasta kierując się dalej na wschód. Nocleg zorganizowaliśmy sobie o 3 nad ranem przy pomniku obrońców Lugańska, śpimy 6 godzin i kierujemy się na przejście pomiędzy Ukrainą i Rosją za miejscowością Krasnodon. (...)”
„Rosyjscy celnicy kazali nam wypakować dosłownie wszystko z maluchów które każdy z nas pakował po 2 dni, a teraz mamy 30 minut na ich rozpakowanie i ponowne zapakowanie. Najdziwniejsze jest to, że całej akcji towarzyszył uśmiech, serdeczność i zarówno nas jak i rosyjskich celników nie opuszczało poczucie humoru – oni musieli zrobić swoje – my swoje.
20 metrów za szlabanem mateczka Rosja przywitała nas najlepiej jak tylko można to sobie wyobrazić. Miejscowe chłopaki, wożące się „wypasioną” Ładą Samarą z neonami, halogenami i milionem watów mocy muzycznej kazali nam jechać za sobą, pokazali nam gdzie bankomat, gdzie sklep, wszystko to w akompaniamencie rosyjskiego punk-rocka i szampana lejącego się strumieniami który symbolizował radość ze spotkania z bratnim narodem Polaków. Chłopaki wywieźli nas za miasto, nakupili nam piwa, precelków i innych niezbędnych do przeżycia w Rosji artykułów. Zatrzymaliśmy się na poboczu, wyszliśmy z aut, Rosjanie kazali nam powąchać powietrze aby poczuć zapach stepu. Niesamowite wrażenie!
Rano, po noclegu na stepie, ruszyliśmy w kierunku Wołgogradu. Po drodze Damian naprawił koło które przebił kilkaset kilometrów wcześniej. Ok. 70 km przed Wołgogradem znaleźliśmy miejscówkę nad Donem gdzie mogliśmy się wykąpać, umyć i odprężyć.
Nagle przydarzyła nam się mała tragedia. Wrotkowi odnowiła się kontuzja po wypadku w Polsce i podczas kąpieli wypadł mu bark! Wezwaliśmy karetkę, przyjechali w miarę szybko, dali mu dwa zastrzyki ze strzykawki trochę większej niż flaszka którą przed akcją wypił sanitariusz. Wyposażenie karetki stanowiło: nosze, używane prześcieradło, metalowa skrzynka służąca za apteczkę, dwa kanistry na paliwo, saperka i przyspawany do podłogi taboret na którym siedziała pielęgniarka.
Sala przyjęć w szpitalu wyglądała następująco: wszystkie pomieszczenia oddzielone były kotarami, kroplówka do której podłączeni byli inni pensjonariusze kliniki wykonane były ze słoików, przyrządy chirurgiczne wisiały na ścianie niczym klucze w zakładzie mechanicznym.
Żal nam jedynie lekarzy i pielęgniarek którym przyszło pracować w takich warunkach. Wspaniali ludzie, uśmiechnięci, gotowi do pomocy, nie zadając zbędnych pytań naprawili Wrotka całkowicie za darmo i mogliśmy ruszyć dalej.
Na wieczór dojechaliśmy do Wołgogradu, skontaktowaliśmy się z poznanym przez internet Siergiejem i udaliśmy się na nocleg do jego apartamentu w samym sercu dawnego Stalingradu.”